Już niedługo w bardzo udanym dziale KOLORY będzie można sprawdzić kody nie tylko lakierów nadwozia, ale w ogóle wszystkiego co przydaje się w trakcie remontu, renowacji, restauracji, odświeżenia, naprawy i konserwacji.

A dziś obiecany kolejny odcinek przedruku artykułu z „Faktów FSO”. Jest 17 stycznia 1984 roku, czyli rok ten sam co poprzednio. Tylko w tym jednym roku można było poczytać w gazecie fabrycznej o kradzieżach, marnotrawstwie, złej organizacji produkcji.  Trzeba potępiać złodziejstwo, ale warto przypomnieć też jak biednie i beznadziejnie wtedy było. 4 cewki zapłonu ele­ktronicznego i 6 bezstykowych ele­ktronicznych aparatów zapłonowych miało wartość 70 tysięcy złotych, przy przeciętnym miesięcznym wynagrodzeniu w wysokości 17 tysięcy złotych. Dzisiaj licząc nawet 300 złotych za aparat i cewkę, są one wartę 4 razy mniej niż wtedy. O utratę pracy pracownicy „fizyczni” nie martwili się specjalnie, wartownikami byli junacy OHP, z którymi łatwo było się dogadać, nic dziwnego, że kradzieże niedostępnych części zamiennych stały się sportem wcale nie marginalnej części pracowników FSO.

W FSO działały różne mafie, ale numerem stulecia był pożar magazynu wysokiego składowania 21 lutego 1987 roku. Znajdował się tam ogromny zapas części gromadzony na wypadek braków dostaw od kooperantów. Nic tak nie zaciera manka w magazynie jak pożar.

Oj, oczy mi się kleją, jeszcze tylko wrzucę moją ulubioną notatkę i przechodzę do artykułu. Prosit!

FSO melina wódka Żyto

 

Nocny pościg, akumulator w zupie i inne atrakcje

 22 listopada, o godzinie 9 mi­nut 10 pełniący akurat wartę (do­wódca warty) Wacław Kić zatrzy­mał w bramie wjazdowej do kon­troli dźwig samobieżny na pod­woziu Stara. Samochód należał do Chemoinstalu. Jego kierowca, Ma­rian M. z Piastowa, zajechał z fantazją, otworzył drzwi szoferki pokazując, że w środku pusto i spokojnie czekał na podstemplowanie przepustki. Wartownik tym­czasem oglądał samochód.

Kabina kierowcy rzeczywiście by­ła bez zarzutu, nic w niej nie ukryto, więc dalsza kontrola odby­wała się raczej pobieżnie, bo i gdzie na otwartej platformie dźwi­gu można by skutecznie schować jakąś wartościową część? Na ob­sypanej żwirem płycie podnośnika leżało tylko wielkie koło zapasowe jak w każdym tego typu wozie ciężarowym.

Trudno powiedzieć, dlaczego Wa­cław Kić zwrócił na to koło uwagę. Leżało zupełnie normalnie, a stwardniały dookoła śnieg wskazy­wał wyraźnie, iż od dawna nikt tego koła nie zdejmował. Mimo to wartownik nakazał zdjęcie kola z platformy. Miał nosa. Pod kołem znajdowała się kwadratowa stalowo pokrywa, która zasłania­ła schowek. Zaś schowek wypełnio­ny był po brzegi amortyzatorami i łożyskami.

Znaleziono 22 amortyzatory do Poloneza (przednie i tylne) oraz 300 łożysk zawieszenia. Wartość tych części oceniono na ponad 80 tys. zł. Marian M. nawet nie usiłował wypierać się kradzieży jak jego poprzednicy, twierdzący, że o niczym nie wiedzieli.

Wyjaśnił, że kiedy wjechał na teren zakładu w rejonie budowy hali 121 bis, gdzie Chemoinstal wykonuje roboty montażowe, zosta­wił samochód, a sam udał się w pobliże torów kolejowych. „— Tam — mówi — znalazłem skrzynkę, w której były amortyzatory i łożys­ka zawieszenia, małe i duże. Czę­ści te zabrałem wraz z workiem i przyniosłem do swojego samo­chodu, włożyłem je do schowka, w którym przechowuję osprzęt do dźwigu, olej napędowy i olej sil­nikowy. Faktu znalezienia części nie zgłaszałem Straży Przemysło­wej, gdyż chciałem je wywieźć po­za teren FSO. To wszystko, co mo­gę wyjaśnić w tej sprawie”. Na pytanie: po co mu tyle łożysk? Odpowiedział, że wziął je, ponie­waż potrzebne mu były do włas­nego samochodu, a kupić ich ni­gdzie nie mógł.

Sprawą Mariana M. zajął się Dzielnicowy Urząd Spraw Wewnętrznych.

Dwa dni przed wigilią Straż Przemysłowa została poinformowana, że w jednym z wózków akumulatorowych, którymi bardzo często dostarcza się z BSO zupy regeneracyjne i inne posiłki do zakładów, wykonany jest sprytny schowek pod siedzeniem kierowcy i pasażera, zamykany pokrywą mocowaną specjalną śrubą — otwiera ona dostęp do schowka tylko wówczas, gdy się ją przekręci o odpowiednią ilość stopni. Wózek ten (nr 53) stał się oczywiście pupilkiem całej służby zabezpieczenia zakładu.

Następnego dnia o godzinie 8.40 wózek załadowany papierem opakowaniowym dla BSO podjechał do bramy. Strażnik udał, że nic nie wie o skrytce, przepuścił pojazd kierowany przez Janusza S., obok którego siedział Zdzisław K. Obaj panowie spokojnie pojechali do baru. Tam czekał już na nich komendant straży przemysłowej ze swoim zastępcą. W schowku oczywiście ukryty był akumulator. Nowiutki, wyprodukowany w połowie grudnia. Kierowca i pasażer zos­tali zatrzymani.

Janusz S. twierdzi, że o skrytce i akumulatorze nie miał zielonego pojęcia. Owego pechowego dnia od rana wywoził wózkiem nr 326 pojemniki ze złomem z Zakładu nr 3 do Wydziału Zagospodaro­wania Odpadów. Kiedy po którymś z kolei kursie wracał z pustymi paletami, zatrzymał go obok akumulatorowni Zdzisław K. i prosił o przysługę: aby Janusz S. zawiózł go wraz papierem do BSO.

Czego nie robi się dla kolegi? Pan Janusz odstawił wózek widło­wy do Akumulatorowni i wziął od dyspozytora wózek skrzyniowy — właśnie ten oznaczony numerem 53. Nawet do niego nie zaglądał. Co było dalej — wiemy.

Zdzisław K. dodaje do tego wyjaśnienia, że dostarczenie papieru do BSO zleciła mu pani zaopatrująca zawsze Zakład 3 w posiłki regeneracyjne. Papier ten był po prostu skradziony z Zakładu nr 4, gdzie leży w rozdzielni i nikt go nie pilnuje. Swoją drogą ciekawe, czy to jest stałe źródło zaopatrujące w papier opakowaniowy?

Straż Przemysłowa jest jeszcze w posiadaniu oświadczenia dyspo­zytora, który wydal wózek, Krzysz­tofa R. Przyszedł on do pracy w Akumulatorowni o godz. 6.30 (wy­szło na jaw, że spóźnił się cale pól godziny). Twierdzi, że w tym czasie wózka nr 53 w hali nie by­ło. Zwrócono go dopiero około 7.20, a wprowadzającym wózek do hali akumulatorowni był Janusz S. Wziął on następnie wózek widłowy nr 326, by po godzinie znów wró­cić z prośbą do dyspozytora o po­życzenie na chwilę poprzedniego pojazdu — za skrytką. Dyspozytor oświadcza, że tego dnia widział, jak Zdzisław K. kręcił się koło akumulatorowni.

Wszyscy trzej zgodnie zeznają, że są niewinni. Jak jest w istocie dowiemy się po zakończeniu śledztwa. Pracownicy służby zabezpie­czenia uważają, że wózkiem tym przerzucono z fabryki sporą ilość akumulatorów, wskazuje na to stan schowka. Znów dzięki przypadkowi (tajemniczy telefon) jeszcze jedna droga przerzutu części została zam­knięta. Jak długo potrwa opracowy­wanie nowej? Wywożono już aku­mulatory w pojemnikach z zupami regeneracyjnymi. Co teraz złodzie­je wymyślą?

Tak się składa, że w opisywa­nych przypadkach kradzieży, „bo­haterami” są na ogół mężczyźni. Czyżby kobiety trzymały się na uboczu? Niezupełnie. Statystycznie rzecz biorąc panie rnają mniej le­pkie ręce, ale za to jak już się wezmą do roboty, to od razu bi­ją rekordy. Dla pełnej informacji należy dodać, że do czarnej kro­niki trafiają głównie młode dziew­czyny z niewielkim stażem pracy. Z jednej strony jest to zjawisko budujące, — że ludzie zżyci z fa­bryką są wobec niej lojalni, z dru­giej — tragiczne — że właśnie młodzież wchodzi na drogę przestępstwa.

7 grudnia ub.r. przejściem przy ul. Witkiewicza o godzinie 19.30 wyszła z dużą torbą gospodarczą Zofia D. (lat 28). Tak się złożyło, iż tego dnia wszystkie przejścia były obserwowane z ukrycia przez pracowników służby zabezpieczenia przedsiębiorstwa. Zauważyli oni, że pani Zofia nie została skontro­lowana przez pełniących wartę ju­naków: Kazimierza D. i Mariana N. Funkcjonariusze służby zabez­pieczenia postanowili więc sami sprawdzić, co znajduje się w tej wielkiej i na pierwszy rzut oka ciężkiej torbie. I co się okazało? Były w niej 4 cewki zapłonu ele­ktronicznego i 6 bezstykowych ele­ktronicznych aparatów zapłonowych wartości 70 tys. Obaj junacy — wartownicy oraz Zofia D. zostali zatrzymani i przekazani milicji.

Elektroniczne aparaty zapłonowe cieszą się ostatnio dużym zainteresowaniem złodziei. Z fabryki zgi­nęło już prawie 100 kompletów tych urządzeń. Kilka dni temu służba zabezpieczenia fabryki posta­nowiła przekonać się, w ilu sa­mochodach pracowników FSO za­parkowanych przed fabryką znaj­dują się zapłony elektroniczne. Kontrolowano każdy wyjeżdżający samochód. Stwierdzono dziewięć takich przypadków, a właściciele pojazdów nie byli w stanie udo­wodnić, że zamontowane w ich samochodach aparaty zapłonowe po­chodzą z legalnego źródła. Grozi im oskarżenie o paserstwo. A te­raz ciekawostka. Wieść o kontroli samochodów na parkingu fabry­cznym rozeszła się z szybkością błyskawicy. Efekt? Z parkingu w czasie trwania kontroli odjechało tylko parędziesiąt samochodów, większość pozostała, ich właściciele – mający widać coś na sumieniu – pojechali do domu środkami lokomocji miejskiej, bądź czekali wiele godzin aż strażnicy odjadą z posterunku.

Scena z iście gangsterskiego fil­mu rozegrała się nocą 5 stycznia br. Był to również dzień cichej ob­serwacji terenu wokół fabryki przez służbę zabezpieczenia. Wartownicy ukryci w samochodzie zaparkowa­nym obok hali nr 9, zwrócili uwa­gę na mężczyznę wychodzącego z bramy około godz. 23 z wypchaną teczką w ręku. Strażnik pełniący służbę przy przejściu znów prze­puścił wychodzącego bez kontroli. Mężczyzna wsiadł do stojącego opodal Poloneza. Gdy zauważył zbli­żający się wóz patrolowy, raptow­nym zrywem zaczął uciekać ul. Stalingradzką w kierunku ul. Sta­rzyńskiego. Zorganizowana szybka grupa pościgowa ruszyła w pogoń. Jeden z Polonezów straży przemy­słowej wyprzedził uciekającego i zablokował drogę. Uciekinier przy dużej szybkości zdołał jednak skrę­cić na przeciwny pas ruchu pę­dząc teraz w kierunku Tarchomina. Przed ulicą Kowalczyka samochód służby zabezpieczenia znów wy­przedził złodzieja. Ten — spodzie­wając się blokady —. przy szybkości 140 km no godzinę usiłował skręcić w ul. Kowalczyka. Ta sztu­ka już się nie udała. Samochód uderzył w latarnię opodal fabry­cznego hotelu robotniczego. Uciekinierem okazał się długo­letni pracownik FSO Wacław S., zatrudniony w Kontroli Jakości. W rozbitym Polonezie znaleziono no­wy importowany akumulator oraz dwa komplety bezwładnościowych pasów bezpieczeństwa wartości około 21 tys. zł. Kierowca zatrzy­many do dyspozycji DUSW. Za­trzymano także niesumiennego wa­rtownika — junaka Mirosława M., któremu zarzuca się współudział w przestępstwie.

Wszyscy złapani na próbach kradzieży odpowiedzą przed sądem

Jeżeli nawet uda im się uzyskać wyrok uniewinniający lub karę w zawieszeniu, to nie unikną jednego – bezwarunkowego zwolnienia z pracy bez prawa powrotu do FSO.

Na jednym z ostatnich posiedzeń kierownictwa przedsiębiorstwa ta­ką właśnie podjęto decyzję. Wszy­scy pracownicy złapani no najdro­­bniejszej nawet próbie kradzieży, niechby wynosili kilka śrubek w kieszeni — będą zwalniani natych­miastowo w trybie dyscyplinarnym. Niech każdy ma to na uwadze. Ta gra nie jest warta świeczki.

Zbigniew Dominik Skoczek

  • Facebook
  • Google Bookmarks
  • PDF
  • RSS
  • Tumblr
  • Twitter